Piosenka o niekochanych
Już niekochani gładko szybują z mostów,
czają się na zakrętach, wyskakują znienacka,
żeby ożyć: ten pisk, to przerażenie w oczach,
teraz musi zrozumieć, teraz się przekona,
że decyzja o czyimś byciu lub niebyciu
to więcej niż trzaśnięcie drzwiami, bułka z masłem,
konieczność podświadoma, nieuświadomiona,
albo świadoma, cyniczna i wredna.
Teraz doceni, zamieni na kruszec
te niezdarne miedziaki, śmieć, głupawy bilon.
Już niekochani na dachach wieżowców,
na torach, autostradach, nad palnikiem
żyją życiem po życiu. Wojny i pogromy
nie dotyczą, granice są zbyt niewyraźne,
a dobrobyt nieważny. Wszystko, co się liczy,
już się zdarzyło, w orszaku przeszłości
nic bardziej niezłomnego niż złamane serce,
samo przeciwko strasznemu wrogowi:
światu, który z uporem chce się kręcić dalej,
udając, źe ważniejsze sprawy ma na głowie.