wyjazdy, powroty

Powrót

Więc wróciłeś aż tutaj, na krawędź krawędzi,
gdzie żaden gest nie będzie ocaleniem
i żaden czyn cię nie usprawiedliwi?
Przyszedłeś tu bez skargi, rwania włosów z głowy,
posypywania popiołem i darcia koszuli?

Czy to nie ty byłeś kiedyś samowładcą?
Rozrywałeś słowa na ochłapy,
wydawały ci się śmieszne i bezbronne,
ukryte w bruzdach pod grudami dźwięków,
pod jazgotem klaksonów i hałasem haseł,
dopiero w twoich palcach ich śpiew
brzmiał czyściej od poranka.

Czy nie ty wmieszałeś się w tłum na ulicy,
by zapomnieć o słowach i o swojej władzy
nad nimi, bo myślałeś, że jest odkupienie
w wyrzeczeniu? Przed tobą uciekały stada
rączych porównań, trwożliwych metafor.

Już wiesz, że burza minęła cię bokiem,
że nie ma łaski dla ciebie grzesznego,
uciekiniera z czułych, żyznych dolin.
Musisz się żywić okruchami skał,
każdy krok grozi ci zagładą.