wyjazdy, powroty
Ratunek
Nie było prostszej rzeczy od wieczności:
lata mijały i szumiało morze,
ciepłe kamienie leżały na piasku,
wszystko trwało i zawsze dało się powtórzyć
na zawołanie. Każde okamgnienie
rozpuszczało się w słońcu, nieopłakiwane
drgało bez końca w smugach świetlistego pyłu.
Dzisiaj spotkałam się z sobą śmiertelną,
kładąc książkę na stole, albo parząc kawę
(prawdę mówiąc ten moment uszedł mej uwadze)
widziałam, jak dwie chwile zwarły się ze sobą,
zastygły, nieruchome i nieprzepuszczalne,
w tym miejscu, a nie w innym, bez szansy powrotu.
Postarzałam się nagle o wszystko, co było
i chciałam krzyczeć, szlochać, opłakiwać życie,
ale przyszedł ratunek, zadzwonił telefon,
przypaliła się zupa, albo spadła szklanka.
Dowiedziałam się tylko, że bardzo się boję
i że mimo to pójdę przycinać żywopłot.