wyjazdy, powroty

Lot

Kiedy rzuciłam kości i wybrałam przepaść
światła wielkiego miasta nie płakały po mnie,
domy się nie słaniały, nie zatrzęsły bruki.
Ludzie myli naczynia, a mrówki biegały
po swoich cukrem wysypanych ścieżkach.
Obeszło się bez pytań dlaczego i po co,
dokąd tak lecisz, kiedy się spotkamy,
nie było prośby, żebym napisała
lub zadzwoniła, gdy dotrę na miejsce,
przeszłam w czapce niewidce przez rojne ulice
klucząc między ciałami pełnymi oddechów
i pofrunęłam, nieważka jak ważka,
tak jak robiłam to już nieraz we śnie,
w kierunku słodkiej i strasznej wolności.