pęknięte naczynie

Pieprzyk

Jeśli trzeżwo pomyśleć, a czasem się musi,
jestem w tym wszystkim najwyżej wypryskiem,
albo pieprzykiem na policzku damy.
Sprawa nie w estetyce, w końcu ode mnie zależy,
czy obnoszę się z dumą jako znak urody,
czy skrywam swą szpetotę pod pudrem i maścią,
ale ten brak znaczenia, jakże obelżywy.

Gdyby paznokciem czuć się lub zębem trzonowym,
nie mówiąc już o mózgu, sercu czy wątrobie,
czymś pożytecznym, jeśli nie niezbędnym,
może nie duchem, ale znakiem czasu,
wargą Naomi Campbell, czy zupą Campbella.

Tymczasem pieprzyk. Jakże nie zazdrościć
poetom-alpinistom, dla których niestraszne
najwyższe piedestały. Włażą na nie żwawo
i siedzą gładko, bez ziarenka soli,
bez głupiej myśli, czy nie są przypadkiem
pryszczem na czubku głowy.

Daleko mi do nich,
więc pełzam, robak marny, w cierpiętniczym pyle,
nie gardząc jabłkiem kwaśnym i nadpsutym,
ni gnojem, który jest życiem po życiu.
Znam swoje miejsce, przyszcz zostanie pryszczem,
nawet ukryty pod liściem bobkowym.