Martwa natura ze starym małżeństwem
Czas pomieszany
To, co warte przyszłości mogło się zdarzyć w lipcu,
kiedy siedzimy w ogrodzie, na brzegu skrzynki z piaskiem
nazwanej piaskownicą, zapewne z przesadą,
puściliśmy muzykę głośno, głośniej niż trzeba,
mógł to być koncert skrzypcowy, na przykład Mendelssohna,
ale mógł też być szron, zmarznięte wąsy trawy,
chude gałązki wiśni posadzonej przed rokiem,
jeszcze nieopierzonej, a już oskubanej
przez żałosny listopad. Bob Dylan, grzane wino,
zapomniane przykrości, wybaczone zdrady,
drobne zmarszczki przy wargach. Jesteśmy, byliśmy,
kochający, niechętni, walczący, znudzeni,
zaprzyjażnieni z dobrym na przekór lepszemu,
wydeptaliśmy ścieżkę od morza do morza
wlokąc ze sobą to, co się zdarzyło,
żeby utykać szpary w tym, co jest.
Ślady przez śnieg, pospieszne, drobne, prawie ptasie,
obdarzamy się nimi nawzajem, z wdzięczności
za każdą chwilę, która nie całkiem umarła.