Martwa natura ze starym małżeństwem

Zamek

Bywam w tym zamku wiedziona niechęcią
do niezapowiedzianych, nagłych zdarzeń,
kiedy pragnę odzyskać kontrolę nad losem,
nie być piórkiem na wietrze, pochwycić ster w ręce.

Czarne koty siedzą na podjeżdzie,
z północnej baszty spływa sowa
trącajac skrzydłem wisielca. Pod stopą
skrzypią rozbite lustra, siedem lat nieszczęścia.
W paradnej sali wita mnie kominiarz,
na piersi ma talizman, tuż obok amulet,
zakonnice z wiadrami serwują sałatkę
z tęczy i czterolistnej koniczyny.

Nie żegnam się przez próg, bo nie ma progu,
nie dostaję w podarku ostrego przedmiotu,
ani róż, ani pereł. Stukając trzy razy
wychodzę w ciemną przestrzeń pełną znaków,
przekleństw i błogosławieństw. Z mętnej fosy
dobiega ironiczny rechot księcia.