Martwa natura ze starym małżeństwem

Rozmowa o świcie

Zatroszcz się lepiej o siebie,
mówi dzień,
bądż dla siebie łagodna i czuła,
twoje pierwsze i ostatnie ciało
zasłużyło na okruch wdzięczności.
Rzuciłaś już za siebie
grzebień, kamyk i lustro:
nie widzisz dziecka zza lasu,
nie widzisz dziewczyny zza góry,
nie widzisz kobiety zza wody,
dygoczace dłonie ostrzegają,
że pogoń jest tuż tuż.
Ukryj się i odpocznij,
przeczekasz w mysiej norze,
jesteś to sobie winna.

Świat jest pełen szaleństwa,
mówi noc,
czemu akurat ciebie
miałoby to ominąć,
szukaj każdej okazji,
żeby się zranić do krwi.
Niepotrzebny ci grzebień, kamyk ani lustro,
wchodzisz do lasu, by zgubić swój cień,
wchodzisz na górę, żeby zaznać lęku,
czerpiesz z wody siłę, aby dalej pragnąć,
pościg, który cię trwoży,
to gromadka niepoważnych pytań
nasyłanych na ciebie przez dzień.
Wyszłaś tylko na krótką wycieczkę,
bez prowiantu i bez kompasu,
ale możesz się żywić drogą,
obracać wokół gwiazd,
nic nikomu nie jesteś winna.

Jesteś zbiorem śmiertelnych komórek,
mówi dzień.

Wyjdż z komórki i popatrz w ciemność,
mówi noc.