Zakręt (o przekleństwie wolnego wyboru)

Na tym zakręcie ukazał mi sie diabeł,
który może był psem. Ciemności kryty plac zabaw,
zdrewniali ochroniarze wyciągnęli gałęzie
w niedobrą stronę (skutek zachodniego wiatru),
epileptycy drgali, drżała skorupa ziemska
i ząb o ząb uderzał w błogiej nieświadomości
czy to ciemne zza krzaka to piesek niewinny,
czy bies, niewinny równie, ale szukający
miejsca we mnie, gdzie mógłby się umościć
i zostać. Chwilo, jaka byłaś straszna,
ze swą poprawną politycznie kokieterią,
mogłam wybierać miedzy złem a mniejszym bratem
i gdyby nie parowóz (bzdura! anachronizm!),
który właśnie przejechał (którędy? gdzie szyny?)
zdarzyłoby się może (kto wie... któż przewidzi...)
i nikt nie miałby słowa na moją obronę.